Kompozycja stworzona przez Witolda Lutosławskiego w najpóźniejszym okresie twórczości składa się z czterech segmentów. Część pierwsza i trzecia wymagają szczególnie wytężonej uwagi oraz idealnie wypracowanego porozumienia między orkiestrą a dyrygentem, bowiem element przypadku wprawia utwór w nieoczekiwany ruch. Słuchając kompozycji Lutosławskiego, miałam absolutną pewność, że muzycy prowadzeni przez Michała Klauzę czerpią radość ze wspólnego koncertowania, że to zespół idealnie zgrany i wsłuchany w siebie. Anna Maria Staśkiewicz, szczególnie w częściach Ad libitum, zachwyciła bogactwem dramaturgii stanów ekspresyjnych. Ostrość i szorstkość fraz przeplatała z sekwencjami o łagodnym i czułym wyrazie.
Ostatnim utworem trzeciego festiwalowego wieczoru była sui generis metatekstowa kompozycja Pawła Szymańskiego. Utwór „Quasi una sinfonietta” w swojej pierwszej, kameralnej odsłonie z roku 1990 napisany został na zamówienie zespołu London Sinfonietta. Podczas niedzielnego koncertu usłyszeliśmy go w wersji z roku 2000 na orkiestrę symfoniczną.
Utwór Szymańskiego zawsze dostarcza mi wiele emocji, bowiem wyobraźnia przemieszcza się, a raczej wiruje w wehikule muzycznych stylistyk. Radość sprawia mi odnajdywanie punktów orientacyjnych, które jednak pojawiają się i znikają. Szymański proponuje słuchaczowi inteligentną zabawę w skojarzenia. W uszach znajomo majaczą klisze wywołane z „jakby-niby” mozartowskich, haydnowskich czy beethovenowskich emblematów, tworząc pastisz doskonały. To dzieło frapujące, miejscami oniryczne, gdzie wiraże glissand i ostinat tworzą bergmanowski klimat. Tę metafizyczną wręcz aurę doskonale oddała Orkiestra Polskiego Radia kierowana przez Michała Klauzę. Dyrygencki ruch czasami zamierał, wtedy moja uwaga była szczególnie wytężona, poruszona refleksją i stężoną emocją.
Trzeci koncert XIX Festiwalu „Łańcuch” był jak wyprawa po złoty gen, wyprawa, która czeka na swoje nowe ścieżki, wreszcie wyprawa, która jest niekończącą się opowieścią.