Andre Rieu zbudował swoją karierę grając muzykę “deluxe” dla szerokiej publiczności z uwzględnieniem jej oczekiwań. Podczas jego koncertów wytworni, eleganccy i z klasą mają być tylko wykonawcy. Blichtr ze sceny bije po oczach, a muzycy przyciągają uwagę słuchaczy nie tylko swoją wspaniałą grą, ale również, szczególnie panie, budzącymi zachwyt balowymi kreacjami. Każdy z muzyków jest dodatkowo aktorem – podczas koncertu nie ma prywaty! Artyści odgrywają swoje role od pierwszej do ostatniej chwili. Są w tych swoich wcieleniach tak genialni, że nawet drapanie się po nosie czy głowie można było uznać za wyreżyserowane. A może tak właśnie było?
Poza sceną, która sprawia wrażenie swoistego sacrum, panuje wszechogarniające profanum – słuchacze eleganccy być nie muszą, a jeśli ktoś ma ochotę, może napić się piwka czy przekąsić porcję frytek. Andre Rieu w pełni to akceptuje – wystarczy spojrzeć na luźną atmosferę panującą podczas koncertów w jego rodzinnym Maastricht.
Słuchacze z nieskrywaną ekscytacją wyczekiwali rozpoczęcia koncertu. Zdecydowana większość miała głowy zwrócone w stronę wyjścia, ponieważ to stamtąd, barwnym korowodem, Andre Rieu i jego orkiestra mają w zwyczaju wkraczać na salę. Kiedy tylko artyści pojawili się na widowni, publiczność natychmiast wstała z miejsc – to jeden z nielicznych przypadków, kiedy mamy do czynienia z owacjami na stojąco jeszcze przed rozpoczęciem imprezy.
Mogłabym napisać, że Andre Rieu przyjechał do Gdańska z zupełnie nowym programem, ale nie do końca byłaby to prawda. Przyjechał z programem innym niż prezentowane w Gdańsku dotychczas, ale doskonale znanym jego wiernym fanom. Kiedy zapytałam jedną ze słuchaczek w trakcie przerwy, co podobało jej się najbardziej, bez zastanowienia odpowiedziała “to, co lubię najbardziej, będzie w drugiej części”. Jak sama przyznała, jeździ na koncerty Rieu gdzie się tylko da, śledzi jego dokonania, a każde nagranie DVD zna na pamięć. Takich osób, w dodatku obwieszonych szalikami czy emblematami z nazwiskiem bądź wizerunkiem holenderskiego skrzypka, było na czwartkowym koncercie mnóstwo. Wielu słuchaczy przyjechało specjalnie na ten koncert z odległych zakątków Polski, a nawet Europy.
Andre Rieu sypał anegdotami jak z rękawa, rozbawiając słuchaczy do łez. Jego słowa z języka angielskiego na polski tłumaczyła Agnieszka Fizzano-Walter – Polka, od wielu lat zasilająca szeregi Johann Strauss Orchestra. Z racji tego, że na co dzień skrzypaczka obraca się w tak wielojęzycznym towarzystwie, zdarzały jej się pewne urocze przejęzyczenia, które dodatkowo bawiły publiczność.
Konferansjerka Rieu jest uniwersalna – artysta w każdym miejscu na świecie mówi to samo, zmieniając jedynie nazwę miasta. Niestety, uniwersalizm nie zawsze się sprawdza. Zapowiadając Concierto de Aranjuez J. Rodrigo przetranskrybowane na carillon Rieu powiedział, że choć my również mamy wieże kościelne, to oni w Holandii mają w takich wieżach dzwony, na których codziennie ktoś gra. No i trafił kulą w płot, ponieważ Gdańsk jest jedynym miastem w Polsce, które posiada trzy niezwykłe carillony koncertowe, w tym carillon mobilny. Co więcej, gdańskim carillonom zdarza się grywać z dedykacją dla króla Holandii. Miejmy nadzieję, że podczas kolejnej wizyty w Gdańsku artysta będzie miał to na uwadze.
Choć klasa i elegancja muzyków robiły na publiczności ogromne wrażenie, a konferansjerka bawiła do łez, publiczność przyszła na koncert głównie z uwagi na wspaniałą muzykę, jaką wykonuje Johann Strauss Orchestra pod dyrekcją Andre Rieu. Dla mnie numerem jeden była wspomniana aranżacja na carillon koncertu J. Rodrigo oraz pojedynek carillonu z ksylofonem, ale perełek w programie było znacznie więcej. Carmen Monarcha fenomenalnie zaśpiewała “Un bel di vedremo” z opery G. Pucciniego “Madama Butterfly”, trzech tenorów (Gary Bennett, Bela Mavrak, Eric Reddet) zachwyciło słuchaczy interpretacją “Au fond du temple saint” z opery G. Bizeta “Poławiacze pereł”, a Anna Majchrzak przejmująco wykonała “Think of me” z “Upiora w operze” Andrew Lloyda Webbera.
W programie znalazły się oczywiście również walce, m. in. “Walc łyżwiarzy”, “Śnieżny walc” austriackiego kompozytora Thomasa Koschata, podczas wykonywania którego na głowy słuchaczy posypał się śnieg czy wreszcie “Nad pięknym modrym Dunajem”, którego dźwięki poderwały publiczność do tańca. Tradycyjnie, Rieu włączył do repertuaru piosenkę “Niech żyje bal”, do śpiewania której włączyła się publiczność. Całość dopełniały fantastyczne wizualizacje wyświetlane na znajdującym się za sceną ogromnym ekranie.
Osoby, które wracają spóźnione po przerwie, muszą liczyć się z tym, że zostaną odprowadzone na miejsce przez kamery. Ten stały element koncertów Andre Rieu nieustanie bawi słuchaczy.
Pod koniec koncertu na głowy słuchaczy tradycyjnie posypały się balony, tradycyjnie również słuchacze z impetem z tych balonów strzelali. Andre Rieu udał, że schodzi ze sceny, publiczność zupełnie poważnie odpowiedziała mu, że nie ma takiej opcji, bo zabawa się jeszcze nie skończyła i rozpoczął się obszerny set bisów, w którym znalazły się m. in. “Marsz Radetzkiego”, “Libiamo…” z “Traviaty”, fragmenty z “Carmen” i odśpiewane razem z publicznością “Que viva Espana”.
Na widowni zapanowało wszechogarniające szaleństwo, które jedna ze słuchaczek skwitowała “to taki dzień dziecka, tylko dla dorosłych”. Było w tych słowach wiele prawdy. Andre Rieu po raz kolejny bowiem pokazał, że muzyki klasycznej wcale nie trzeba słuchać statycznie i w skupieniu, i że może ona stanowić podkład do fantastycznej imprezy. Siedząc na widowni miałam po jednej stronie osoby, które na koncercie holenderskiego skrzypka były po raz pierwszy, a po drugiej jego wiernych fanów. Obie grupy bawiły się równie znakomicie i zapowiedziały, że z pewnością nie zabraknie ich na kolejnym koncercie.
Śnieg w czerwcu w Gdańsku? Takie rzeczy tylko podczas koncertów Andre Rieu i przy dźwiękach “Śnieżnego walca”.
Walc “Nad pięknym, modrym Dunajem” sprawia, że od pierwszych dźwięków nogi same rwą się do tańca.
Tygodnik Kulturalny
Najnowsze informacje co tydzień w twojej skrzynce