Spis treści

Spis treści wpisu

Dzisiaj w sobotę jak zwykle słuchałem RMF Classic. A w czasie trwania audycji Lista przebojów muzyki filmowej pojawiła się słynna klasyczna ballada napisana przez Harolda Arlena i E. Y. Harburga do filmu Czarnoksiężnik z OZ – Somewhere Over The Rainbow, ale w wykonaniu Melody Gardot.

Od  filmowego oryginalnego wykonania Judy Garland z 1939 roku wszystko się zaczęło, potem Somewhere Over Rainbow wykonywało mnóstwo wyśmienitych gwiazd estrady.

{tab=Tekst Ballady}
Somewhere, over the rainbow, way up high.
There’s a land that I heard of Once in a lullaby.
Somewhere, over the rainbow, skies are blue.
And the dreams that you dare to dream
Really do come true.
Someday I’ll wish upon a star and wake up where the clouds are far Behind me.
Where troubles melt like lemon drops, Away above the chimney tops.
That’s where you’ll find me.
Somewhere, over the rainbow, bluebirds fly. Birds fly over the rainbow,
Why then – oh, why can’t I?
If happy little bluebirds fly beyond the rainbow,
Why, oh, why can’t I?

{tab=Tłumaczenie}
Gdzieś nad tęczą wysoko
I gdzie marzenia o których marzyłeś w kołysankach
Gdzieś nad tęczą latają niebieskie ptaki
I marzenia o których marzyłeś, marzenia naprawdę się spełniają

Któregoś dnia zapragnę ponad gwiazdami, obudzić się, gdzie chmury będą daleko za mną
Gdzie problemy rozpływają się jak cytrynowe krople
Wysoko ponad kominami, tam mnie znajdziesz

Gdzieś nad tęczą latają niebieskie ptaki
I gdzie marzenia na które się odważyłeś, oh dlaczego, oh dlaczego nie mogę?

{tab=Judy Garland}

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=1HRa4X07jdE[/youtube]

{tab=Eva Cassidy}

Do tej pory jednym z najładniejszych moim zdaniem była ballada zaśpiewana przez Ewę Cassidy.

{/tabs}

Ale obecnie Melody Gardot wprowadziła do tej kolekcji swoją wersję tej ballady


Utwory śpiewane przez Melody mają to coś w sobie, moim zdaniem ma bardzo dojrzały ciepły i wprawiający w melancholiczny nastrój głos.

Na stronie Onetu znalazłem ciekawą recenzję jednego z jej albumów My One And Only Thrill napisaną przez Kaśkę Paluch, który cytuję poniżej.

Okładka albumu Melody Gardot - My One And Only Thrillcover

My One And Only Thrillcover

Okrzyknięta objawieniem na miarę Norah Jones, doświadczona przez życie i dojrzała artystycznie 24-latka, podbija muzyczny świat w rytmie swingu, nowojorskiego jazzu i brazylijskiej bossa novy.

Co w płycie urzeka, to wysuwający się na pierwszy plan wokal Melody Gardot – miękki, matowy, ciepły  i słodki. A obok niego silne, zniewalające aranżacje orkiestrowe i big bandowe, autorstwa samego Vince’a Mendozy, tego samego kompozytora, który przyłożył rękę do powodzenia Joni Mitchell i Björk. Czy Melody czeka sukces na miarę tych dwóch diw muzyki? Ma na to spore szanse.

Płyta Gardot brzmi jak nic innego, bo słychać w niej artystycznego ducha i dobre, solidne muzyczne rzemiosło – a nie utwory skrojone w fabryce kawałków dla masowego, niewymagającego odbiorcy. Melody od czasu wypadku i wielomiesięcznego pobytu w szpitalu mówi o muzyce, jak o lekarstwie. Wcześniej jazz i śpiewanie przy fortepianie było dla niej sposobem na życie. Nic więc dziwnego, że artystka traktuje muzykę bardzo poważnie.

Czy będzie przesadą, gdy porównam Melody Gardot do Billie Holiday? Być może, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że to jej godna następczyni. Podobnie przeszywający głos, ten sam smutek. Łkające smyczki orkiestry potęgują melancholijną imprezję. Najnowsza płyta Melody jest raczej poważna i raczej ciemna – sporadycznie tylko rozjaśniana brazylijskim pulsem. Jak w “Somewhere Over The Rainbow”, który stanowi bardzo optymistyczny akcent na zakończenie płyty.

Nie oglądając się na dominujące trendy w branży, Melody Gardot przenosi nas do nowojorskich klubów jazzowych sprzed kilkudziesięciu lat, do czasów kiedy dla wielu jazz był prominentną częścią egzystencji. Nad muzyką Gardot unosi się duch big-bandów Counta Basiego i Glenna Millera, choć w wersji mocno minimalistycznej. A kiedy słyszę “Who Will Comfor Me” mam ochotę powiedzieć, że to współczesna Peggy Lee i współczesne “Fever”.

Nie da się też ukryć, że mimo tego specyficznego emocjonalnego balastu, który obciąża “My One and Only Thrill” jest to płyta przyjemna w odbiorze i być może uda się nią zachęcić do jazzu nawet tych, którzy do tej pory na ten gatunek byli odporni. Choć wydaje mi się, że Melody Gardot mierzy wyżej.

Charyzmatyczna barwa głosu, prawdziwy talent kompozytorski i dobieranie do współpracy genialnych aranżerów to przepis na sukces. Melody Gardot już po debiutanckim krążku była ceniona w świecie wymagających muzycznych outsiderów. Teraz, kiedy jej muzyka jest jeszcze bardziej dojrzała, emocjonalna i przygotowana z największa pieczołowitością – to będzie faktyczne zwycięstwo. Także tych, którzy dość już mają zalewu pseudomuzycznej, bezwyrazowej papki.

W pełni się z tą recenzją zgadzam, bo dawno już na rynku wokali nie było można znaleźć artystki takiego formatu jaką jest właśnie Melody Gardot. Bywa, że są dni kiedy jej utworów i jej samej słucham długie godziny w czasie gdy pracuję.Jej głos sprawia, że żmudne prace stają się przyjemne, i do tego mam wrażenie że nie  chciałbym by się kończyły. Bo wtedy bajeczna atmosfera jej anielskiego głosu może się skończyć. A tego przecież nie chcę. Tak więc w cudownej atmosferze mijają cudne godziny, czego i Tobie życzę gdy będziesz słuchać Melody Gardot we własnym gronie w swoim przytulnym kąciku mieszkania. Przy kominku, lub podobnie jak mi gdy jej głos towarzyszy przy żmudnych zajęciach.

Polecam serdecznie

PpiotrR

 

15 / 100

twój komentarz